rzeką. W prawą rękę ujmie rewolwer, ażeby strzelać do żołnierza, jeśli weń żerdzią natrafi i gdy się walka wywiąże. Posłyszawszy plusk w rzece, żołnierz ze swego konia krzyczy: — ja tiebia wiżu! ja tiebia wiżu! Po tym okrzyku rewolucyonista poznaje miejsce postoju żołnierza. Przechodzi obok niego o krok, o dwa kroki. Słyszy, jak siodło chrzęści pod jeźdźcem, jak dzwonią jego ostrogi i chrapie koń strwożony. Idzie boso, przeziębły do szpiku kości, dygocący, półnagi po ostrych kołkach zarośli — w rodzinny kraj, ażeby budzić ze snu niewoli.
Pan Gajowiec opowiadał swemu młodemu słuchaczowi o sześciu kolejnych manifestacyach robotniczych, w których rok rocznie w dniu i-go maja brał udział. Z prawdziwą jednak kurtuazyą wspominał pierwszą z tych manifestacyj, zorganizowaną przez tegoż wędrowca poprzez graniczne rzeki. I tutaj, jak zawsze, tensam inspirator napisał wezwanie do święcenia dnia i-go maja w Alejach Ujazdowskich Warszawy pod samemi murami Belwederu, w którym rezydował generał-gubernator warszawski, wielkorządca Polski z ramienia caratu. Sam wydrukował wezwanie na czerwonych kartkach i sam je rozrzucił, rozdał w fabrykach Warszawy. Przebrany za Anglika, przygodnie zabłąkanego w tem mieście i spacerującego po Alejach, w wysokim cylindrze, (mocno trącającym magazynami »Wałówki«), starannie przyprasowanym, w niebieskich binoklach i długim paltocie, organizator przechadzał się wyniośle i obojętnie wśród grup manifestantów, którzy tego dnia poraz pierwszy wyszli masowo z fabryk i warsztatów na spotkanie z potęgą
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/337
Ta strona została uwierzytelniona.
326