»niepodległość«, a wtedy jeszcze swobodniej pooddycham na świecie!
Trzeba przyznać, że w tych nastrojach nie było impulsu, poddanego materyalnie, z ręki do ręki przez »ościenne mocarstwo«. Lulek był ideowcem najczystszej wody. Żył w najautentyczniejszej biedzie i gotów był zmarnieć i zamrzeć w jakiejś »pace« za swoje pasye, sympatye i nienawiści. Lecz nikt go nie aresztował. Cierpienia jego wzmagały się, gdy słyszał lub czytał o powolnych lecz stałych reformach, ulepszeniach, naprawach, o wprowadzeniu w życie małych zmian na lepsze. Poczytywał to za zbrodnie, większe od jawnych skoków ku reakcyi. Owych polepszycieli, oględnych poprawiaczów, ostrożnych kunktatorów nienawidził z całej duszy. Nazywał to wszystko — »gajowszczyzna«, — a do owej gajowszczyzny zaliczał całe nawet partye czerwone i różowawe. Natomiast pałał uwielbieniem dla poczynań reformatorskich »sąsiedniego mocarstwa«. Gdy czytał o srogich karach na kontr-rewolucyonistów, o kaźniach setek i tysięcy ludzi, o mordowaniu bez sądu i dziesiątkowaniu zakładników, bladł z rozkoszy. Ręce jego drżały wówczas i twarz promieniała, jak od głębokiego natchnienia. Suchy kaszel zdawał się być nieustannym przytakiwaniem. Lulek nietylko wtedy czuł, ale i działał w duchu — »in partibus infidelium«. Ponieważ specyalnie nie znosił wojska polskiego, gotów był zniszczyć ten kraj już tylko za sam jego »militaryzm«. A nie mogąc nic poradzić na świeże objawy powodzenia tegoż »militaryzmu« w akcie odparcia najazdu bolszewickiego przez wojska polskie, »zmuszony był« szukać pomocy
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.
335