kowitą obejmą robotnicy. A cóż wówczas stanie się z proletaryatem najbiedniejszym z proletaryatów, z biedą żydowską z ulicy Franciszkańskiej i przyległych? Czy to są robotnicy? Czy to jest burżuazya? Cezary obawiał się w duszy, na mocy tego wszystkiego, co już za żywota swego w sprawach przewrotowych widział na własne oczy, ażeby ta żydowska burżuazya, a zarazem to ghetto żydowskie, — ci ludzie bez przeszłości i przyszłości, których jest w Polsce więcej, niż trzy miliony, — kandydatów, — pod pozorem, iż oni to właśnie są światem robotników, — proletaryatem, — nie objęli całej władzy w ręce ponad zburzyszczem wszystkiego. Nie sądził bowiem, żeby to było pożyteczne dla postępu świata.
Pewnego dnia rano Lulek przyszedł, a właściwie przybiegł, do mieszkania Cezarego zdyszany i niezwykle podniecony. Lecz w mieszkaniu nie można było mówić swobodnie, gdyż Buławnik siedział kamieniem, czegoś tam uczył się zajadle, przebierając między ludzkiemi piszczelami. Lulek pokaszliwał coraz niecierpliwiej. To też Cezary wymyślił sposób na wygryzienie Buławnika z pokoju: wyłonił pewną sumę i posłał tamtego po serdelki, bułki, cukier i tytoń.
Skoro tylko Buławnik trzasnął drzwiami, aż szyby zabrzęczały w całej kamienicy, Lulek pisnął:
— Ty! Słuchaj!
Zanim Baryka mógł cokolwiek, według zapowiedzi, usłyszeć, musiał zapoznać się z seryą kaszlów grubych i cienkich. Skoro się to nieco uspokoiło, Lulek mówił: