odgłos młotów, tłukących w kowadło. Lecz głowa jest wciąż pilnie gotowa i wciąż pełna spokojnej uwagi. Nikt jej nie odwróci i nic jej nie odwróci od oblicza tej dalekiej ulicy. Nie odwróci jej płacz synka chorego. Cóż, — że go lekarz w tej chwili z boku na bok przewraca, szukając złowrogiej wysypki? Cóż, — że boleść się pod mundurem otwiera, jak rana, zbójeckiem zegadłem otwarta?
Piąć kroków w jednym kierunku: — raz, — dwa, — trzy, — cztery, — pięć... Pięć kroków w przeciwnym kierunku: — raz, — dwa, — trzy, — cztery...
Nikt nie zobaczy łez przez wnętrze płynących i nikt nie usłyszy skargi z warg zaciśniętych głucho. Wokoło, wysoko i nisko niewzruszone cegły nieme, zdeptane i oślizgłe kamienie, głuchy beton, zardzewiałe żelazo, ślepy tynk i zapotniałe szyby. Patrzą zimne, napoły zapotniałe szyby. Piętrzą się domy ceglane, usiłujące naśladować cios i marmur nędzną swą farbą. Niewzruszona jest wielka elektryczna latarnia, co nawet za dnia nad głową policyanta w ciemną, mglistą dalekość połyska. Dookoła wirują, w prawo i w lewo chybkie samochody, wiozące wygodnie i pieczołowicie wytworne żydowice w karakułach, nuworysiów w drogich bobrach, dygnitarzy w drogich kortach. Ze wszystkich ludzi pędzących on jeden jest niewzruszony, jako latarnia nad głową, jak cegły w ścianę wmurowane, jak kamienie, jak szkło wprawione, — uwięziony, jak żelazo i beton.
Tam i sam idzie i powraca, podobny do wahadła, które uciekający piasek ludzki we dwie strony rozdziela. Mechanicznem ręki skinieniem rozdziela trzeszczącą i burzliwą rzekę rzeczy w tę, lub w tę
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/373
Ta strona została uwierzytelniona.
362