szytą z brytów zgrzebnych, ocalałych z jakowychś fartuchów roboczych. Każdy ma w ręku miotełkę, zwitek brzozy, uszczknięty kędyś, sposobem kradzionym z solidnych mioteł stróżowskich, może niecnotliwie pozbieranych za oczami właściciela w sklepie mioteł. Szybciej, niż stada wróbli, spadających na żer rozsypany, ruchy prędkiemi, jako mgnienie oka, podrygi, skoki i obroty nagłemi, w prysiudy i okrakiem chłopcy zmiatają pył rozpryśnięty z gzemsów betonu na chodniku, z błotnistych garbów i dziur jezdni. Chwytają palcami kosteczki najmniejsze, okruszyny od złomów odbite, bryłki minimalne. Wygrzebują czerwonemi rękami miał płynący pospołu z gęstą treścią rynsztoka. Wprawnemi ruchami, chybkiemi podrzuty chowają miazgę uzgarnianą do torb i koszyków. Wszystko to zwinnie, szybko, w lot, w skok, w mig, nim pan posterunkowy zawróci, nim spojrzy, nim dostrzeże, nim skoczy, aby bronić własności każdego, kto posiada pieniądze. Wtedy rozpierzchają się, jako szpaki, chyłkiem, między automobilami mkną, jak myszy, wyrywają, ni to rącze szczenięta, wieją na wsze strony, jako wiater, znikają, jako mary, wsiąkają w ziemię na wzór deszczu. I znowu pan posterunkowy zimnem okiem spogląda na przelatujące auta, na ich barwy wielorakie — szare, zielone, granatowe, — na ich kształty coraz inne. Słucha ich porykiwania i pobekiwania, prawidłowego w tym chaosie. Przestrzega porządku w ich biegu bez końca. Ślizga się po nim zimne spojrzenie pana w głębi, w którego skupionej postaci mkną wielkie sprawy, wielkie afery, wielkie interesy, wielkie zyski. Tam pan w okularach na nosie, w okularach, wielkich, jak koła wózka bez-
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.
365