Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/377

Ta strona została uwierzytelniona.

silnego żydziaka. Wielkie pomysły, wielkie intrygi, wielkie plany. Pan z uśmiechem na ustach, z rozkoszną dumą we wzroku: wizyta, czarująca rozmowa, spotkanie.
Pani bladolica, w lutry otulona nadobnie. Szczęście jej — to te lutry. Poto żyje, by je na sobie pokazywać tym wszystkim, co biegną zziębnięci. Przejmujący zapach perfum. Panna czarująca z prawej strony, panna blondynka z lewej. Oficer. Co za rozszalałe spojrzenia! O, wolności! O, swawolna roskoszy! O, życie! O, szczęście! O, młodości, młodości! Wśród nich wszystkich, między karawanem i frachtowym ogromem, pośród nabitych tramwajów i zabryzganych dorożek przesuwa się chyłkiem ananas. Kapelusik przekrzywiony na ucho. Ucho spuszczone do aksamitnego kołnierza od watówki. W kłach papieros. Łapy w głębokich kieszeniach. Buty wyczyszczone do glancu, dopiero co na rogu.
Jesteś, zbóju! Gdy wszyscy śpią, lub się duszą w lubieżnych objęciach, — ci, co mkną w autach i ci, co się tłuką w dorożkach, co się gniotą i popychają w tramwajach i ci, co brną, chlapiąc brudną cieczą po betonie, — ci, co drzemią po szynkach, albo bezsennie, do pękania mocnej czaszki, pracują, — pan posterunkowy powstaje. Kiedy psa żal wygonić w noc okrutną, bo deszcz tnie, wicher wyje, ziąb, szaruga, — oto się skrada w nocy, żeby zakołatać we drzwi zbója, co już stu niewinnych położył, — o czem nikt nie wie. Każ-że mu tam drzwi otworzyć! A tamten nie śpi. Czeka. Podniosą wraz krótkie lufy i obadwaj patrzą się w ciemność śmiertelnemi luf jamami. Któryż pierwszy pochwyci sposobną sekundę?

366