Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.

»Jestem w Warszawie na krótko. Jeżeli Panu na chęci nie zbywa, proszę zobaczyć się ze mną. Będę dziś w Ogrodzie Saskim obok fontanny o godzinie drugiej po południu. — Laura«.
Wyrazy te przeszyły Cezarego do szpiku kości. W pierwszej chwili naskoczyło podejrzenie: to ten Barwicki zwabia mię w potrzask. »Laura« — to na wabia. Tam, obok fontanny napadną na mnie jakieś zbiry. Dobre miejsce, bo zaraz po operacyi można się opłókać. Później przyszły refleksye: skąd znowu Barwicki? Dlaczegóżby znowu w ogrodzie, obok fontanny, w miejscu ustronnem? Jeżeli Barwicki, — to gdzieś w kawiarni, w teatrze, na placu. Dlaczegóżby nie miała być Laura?
Laura! Dźwięk tego imienia, szept tego imienia, jego zapach...
Cezary nie wrócił już do mniej wonnych trupów. Natomiast umył się, wyspirytusował, wyczyścił, wywietrzył. Pognał w kierunku tramwaju. Było jeszcze bardzo dużo czasu, więc miał możność obserwowania miejsca z oddali. Wydawał się śmiesznym samemu sobie, gdy zza drzew, to z jednej to z drugiej strony, badał okolicę fontanny. Nieliczni przechodnie ciapali po błocie chodników i pewnie ze zdumieniem przyglądali się młodzieńcowi, który wytrwale defilował w pustej alei. Nie jeden, (nie jedna) pomyślał (a):
— Ha, pewnie schadzka... O, młody, młody!
Schadzka! Z Laurą! Po tylu tęsknotach, żalach, utracie, beznadziei! Dreszcz przenikał. Serce biło. Brak tchu. Smutek i płomienista radość. Wspomnienia i marzenia. Bojaźń i prośby błagalne. Nikt nie nadchodził.

374