— To myślałeś o mnie?
— Myślałem o tobie dniami i nocami. Wszędzie, zawsze! W prosektoryum, w ciągu pracy, przy pisaniu cyfr u pewnego urzędnika, na ulicy, w domu, przy muzyce, w knajpie, w teatrze, przy stole, w rozmowach, w dysputach, w awanturach, wszędzie, gdzie tylko byłem. Stałaś przy mnie. Czułem cię tuż-tuż za ramionami, czułem twój zapach, czułem cię w sobie, w mej krwi, w moich piersiach, w żyłach. Całowałem cię w nocy, — pewnie wtedy, gdy cię tamten całował, — wyciągałem do ciebie ręce przez całę tę ziemię. — pewnie wtedy, gdy on cię obejmował! Ty jesteś tak prosta — prześliczna, ty jesteś tak strojna, tak zgrabna, tak pachnąca, wykwintna, wyszukana — wybrana, miła! Jesteś okrążona przez jakieś wymyślne, nieistniejące, wyrafinowane kolory! Ty jesteś Laura! Laura! Laura!
Szli boczną aleją. Drzewa ogołocone stały nieruchome, jakby nasłuchiwały tych wyznań. Drzewa były jakby rozdęte od wilgoci, od odwilży, od rozkisających waporów, które się już po długich deszczach burzyły w ziemi. Pani Laura Barwicka gorzko płakała.
— Nie było cię przez tyle miesięcy! Myślałem już nieraz, że cię wcale a wcale nie było. Myślałem nieraz, że byłaś tylko piękną poezyą, którą czytałem w szczęśliwej chwili mego dzieciństwa. Myślałem nieraz, że byłaś zawikłaną opowieścią, snem moim o krasawicy, o najcudniejszej kobiecie ludzkiej rasy. Nieraz z tęsknoty prosiłem cię, żebyś przyszła do mnie przez sen. A teraz przyszłaś sama. Przyszłaś jeszcze bardziej
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/388
Ta strona została uwierzytelniona.
377