Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/391

Ta strona została uwierzytelniona.

moje zabite, zabite! A tyś myślał, że ja cię na schadzkę? Że do hotelu? Przystojna mężatka... do hotelu?
— Nic nie myślałem.
— Więc mówisz, żem schudła? Widzisz — to przez ciebie! A ty?
Oczy jej obeschły i patrzyły teraz spłakane i zaczerwienione z nieopisaną miłością, z niezgłębioną słodyczą. Oglądała usta, oczy, brodę i policzki Cezarego, jakby je oczyma materyalnie całowała. Po stokroć wznosiła na niego oczy i po stokroć powracała.
— Więc to tak, — westchnął, — teraz jesteś ślubną żoną Barwickiego.
— Tak.
— I ślub ten staje na przeszkodzie naszemu szczęściu?
Zawahała się, zakołysała na miejscu, nie mogąc iść dalej. Wreszcie rzekła:
— Ślub nie ślub... Cóż mi tam Barwicki! Ale słowo. Dane słowo honoru.
— Słowo honoru...
— Tak, Czaruś. Ja byłam wolna i ty byłeś wolny. Byliśmy dwa wolne ptaki. Szaleliśmy ze szczęścia pod naszem niebem. Aleś to wszystko nogami podeptał!
— Kłamiesz! To ty teraz wszystko depcesz nogami! Nasze szczęście!
— Nie gniewaj się na mnie! W tej chwili nie gniewaj się na mnie! Tą chwilą będę żyła... długie miesiące, długie miesiące... Nie odbieraj mi tej chwili!
Chciała niepostrzeżenie pochwycić jego rękę, ale ją wyrwał. Znowu poniosła go jędza zazdrości, najstraszliwszy z demonów. Roześmiał się dziko:

380