Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

mięśni dolnych kończyn mogę przenosić z miejsca na miejsce, a głowę przykryto okrągłą czapką bez daszka, lekką jak spódniczka baletnicy. Strój ten cokolwiek za mocno śmierdzi jeszcze dziegciem i kwasem karbolowym, a te zapachy osłabiają siłę i tęgość mojego ducha, pogrążając go w przemijające, prawda, niemniej wszakże bolesne złudzenie, że jestem aptekarzem. Karabin na ramię, tornister na plecy — i wo front!
List Twój odebrałem na dwa dni przed wyjazdem do Wieprzowodów (czy Wieprzowód, a najwłaściwiej: do miasta Wiepriewy Wody). Niepotrzebnie zawracasz mi głowę, namawiając do wstąpienia na medycynę w tej Warszawie. Mówiłem Ci już — no, milion, nie milion — ale co najmniej dwadzieścia razy, że mam abominacyę do krajania przegniłych trupiąt, że muszę odsłużyć wojskowość, jeśli chcę wyjechać za granicę i otrzymać paszport, że wreszcie umiejętności cesarsko-warszawskie już mi się nosem i uszami wylewają. Chcę być mechanikiem, chemikiem, czy tam technikiem, a czegóż ja się nauczę w waszej budzie? Uczęszczania na maszkarady ze szpadą u boku? Wolę defilować ze «sztykiem» u boku, bo przynajmniej raz na zawsze pozbędę się obowiązku służenia w wojsku, coby mię w każdym razie czekało po ukończeniu studyów. Takie są moje pozycye. A Ty znowu swoje... Teraz już klamka zapadła.
Co prawda, kiedy nadeszła decyzya generała korpusu, zezwalająca na moje wstąpienie w szeregi obrońców wielkiej ojczyzny, serduszko mi się ścisnęło... Ale ponieważ jeden z pierwszych artykułów katechizmu żołnierskiego nakazuje zachowywać wszędzie i zawsze