w gruzach drugi zabytek ultramontanizmu, były klasztor Dominikanów, a może nawet samych Benedyktynów.
Wieża tego trupa znudziła się już dawno wyczekiwaniem na reperacyę i runęła. Stos gruzu zasypał bramę w wysokim murze, okalającym to gniazdo mnisie, i część rynku. Trochę rumowiska podgarnięto, koła wozów część wgniotły w błoto, a reszta leży, oczekując na rozpadnięcie się całego gmachu. Sklepienie kościoła jeszcze stoi. Wysoko, w kątach śmiałych ostrołuków ścielą sobie gniazda jaskółki i kawki, a w przedsionkach i zakrystyach znajduje schronienie ta właśnie kategorya kobiet, nazywaniem której nie chcę obrażać Twych uczuć barankowo-niewinnych. Najpryncypalniejsza z ulic miasta podnosi się łagodnie w górę i prowadzi do kościoła parafialnego. Na rogu tej ulicy i rynku, tuż obok talerzyków kołyszących się wiekuiście nad zakładem felczerskim pana Jojny Baszmakowa (słyszał kto coś podobnego? — Baszmakowa!) mieści się pierwszorzędna restauracya, utrzymywana od niepamiętnych czasów przez rodzone siostry Mimę i Angelę Kupferschmidt. Tam właśnie odżywiam mój strudzony mustrami organizm. Jestem w fatalnem położeniu, nigdy bowiem jednej z tych starych Niemek odróżnić od drugiej nie mogę. Nieraz ogarnia mnie nawet podejrzenie, że babiny w jakimś nieczystym celu po prostu jedna drugą udają. Czyż wypada mieć tak zupełnie podobne i tak małe głowy z tak misternymi rysami? Są to literalnie dwie uwiędłe cytryny, otoczone fiołkami z siwiejących włosów, umieszczone na dwu suchych kadłubkach, odzianych w dziewicze, brązowe sukienki ze skromnemi tiurniurami. Na powitanie
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.