Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

feldfebla. Ten z początku wzdragał się z uporem, a nawet z pewną surowością, kiedy jednak dał się wreszcie zmiękczyć moją grzeczną prośbą, wziął, prawdopodobnie przez nieuwagę, cztery papierosy. Nieuwaga feldfebla udzieliła się jego podkomendnym. Każdy żołnierz najprzód zasadniczo, choć grzecznie, wymawiał się od wzięcia papierosa, a później brał przez nieuwagę cztery, pięć, sześć, albo i ośm sztuk. Jeden z nich nawet był tak dalece roztargniony, że wziął kilka ostatnich papierosów wraz z porte-tabakiem. Schował to wszystko do kieszeni, uśmiechnął się smętnie, wykonał rękami szereg ruchów, świadczących o niekłamanej, a bardzo dla mnie pochlebnej sympatyi i, poświstując od niechcenia, wyszedł ze składu.
Zdaje mi się, że w poprzednim liście opiewałem już kształty mojego uniformu, a w szczególności tej jego części, której, niestety, płeć piękna nie przywdzieje nigdy na tym padole płaczu. — Odzież ta musi mieć, jak łatwo bystrym Twoim rozumem pojmiesz, rozmaite wymiary, stosownie do szerokości talii i długości nóg piechura. To też trzy istnieją kategorye tej sukni: bardzo duża, mniejsza i najmniejsza. Jaka mnie losem przypadła — nie pamiętam, to tylko mogę stwierdzić w każdej chwili, że mi sięga pod same pachy. Cała ta ogromna suknia zapina się na jeden jedyny żółty guzik, nie osłonięty wcale żadnym wymysłem zgniłego Zachodu. No — i co to za guzik! Przeżyłem już na tym padole doświadczeń lat ośmnaście, a jednak nie miałem sposobności obserwowania podobnego guzika, podobnego, poprostu, fenomenu. Na taki guzik możnaby zapinać wrota stodół, wierzeje kościołów, kute podwoje pałaców...