Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro zostałem odziany zupełnie według formy, udałem się do kancelaryi naszej roty w celu załatwienia kilku drobnych formalności. Pokoik kancelaryjny rozdziela na dwie połowy niska balustrada. Z tamtej strony prezyduje przy stoliku chudy i żółty scriba, żydek, jeżeli mnie oko nie myli — z tej oczekują interesanci. Owego południa drzemał tam na ławce pod oknem sam jeden, zgarbiony niedbale, zgrzybiały starzec w mundurze podoficera. Lewy rękaw jego munduru cały prawie pokryty był naszywkami, na znak ogromnej ilości lat, wysłużonych w wojsku. Starzec brodę miał białą, szeroką, w kształcie łopaty, à la car. Począł mi się przyglądać czerwonemi ślepawemi oczyma i aż żółte zęby wyszczerzył z ciekawości. Oddałem mu należne uszanowanie i stanąłem przy drzwiach. Dostrzegłszy naszywki ochotnika na moich epoletach, oddał mi grzecznie pozdrowienie wojskowe i wciąż pokaszliwał, nie wiedząc, od czego zacząć rozmowę.
— Wy ochotnik? — zagadnął mnie wreszcie.
— Nie inaczej, panie podoficerze — odpowiedziałem, salutując.
— A do jakiej roty zaliczyli — a?
— Do czwartej, panie podoficerze.
— Czeremisowa rota — a?
— Nie inaczej...
— A do którego wzwodu?
— Do trzeciego, panie podoficerze.
— A do którego oddziału?
— Do pierwszego, panie podoficerze.
— Dziwi mnie bardzo, panie ochotniku — rzekł łaskawie stary wojak, widocznie zadowolony z mojej