Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie inaczej, panie podoficerze.
Jakim sposobem strzelił mi do głowy koncept o protekcyi generała korpusu — nie umiem powiedzieć.
Wszystko jedno zresztą... Wracałem z tej kancelaryi w anielskiem usposobieniu, jakbym zdał na piątki stosunkowo trudny egzamin. Wszystkie moje obawy, cały niesmak i niepokój — rozwiały się, niby dym. Zrozumiałem odrazu, o co chodzi — i napełnił mnie duch swobody. Zaprawdę — ten stary podoficer wyświadczył mi nieoszacowane dobrodziejstwo! Kiedy otwarłem drzwi, prowadzące do naszego pokoju, zobaczyłem w nich trzech junkrów, którzy podczas moich obłóczyn z musztry powrócili, a teraz rozwalali się na łożach. Wszyscy trzej spoglądali na mnie z ciekawością, z tą badawczą ciekawością, w której niema ani cienia sympatyi. Wyprostowałem się, wyciągnąłem ręce «wzdłuż szwów», zbliżyłem się do pierwszego z brzegu i głośno, wyraźnie, z deklamacyą wypowiedziałem:
— Mam honor przedstawić się! Jestem junkier 43 astrachańskiego pułku piechoty — Maurycy, syn Andrzeja, Zych.
Tamten zerwał się z łóżka, stanął wyprostowany i wyrecytował w sposób również podniosły, co następuje:
— Mam honor przedstawić się! Jestem junkier 43 astrachańskiego pułku piechoty — Piotr, syn Anastazego, Biezdonyszkin.
Podałem mu rękę i zbliżywszy się do następnego, takim samym głosem wypowiedziałem znowu:
— Mam honor przedstawić się! Jestem i t. d.