przekraczający granicę naszego poznania, za czemś tęskni. Kilka dni temu, pewien, zda się, Szwed z nad zatoki Botnickiej, opowiadał mi o swej okolicy. Mówił po rosyjsku i za pomocą tych kilku wyrazów, jakie umie, starał się wyrazić piękność swego kraju. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego siwych oczu, gdy mówił:
— Tam jest krótka trawa, mała trawa, nie taka... Tam jest czysta woda — och — och! — zimna woda... Woda leci z góry... Woda jest biała i w wodzie muzyka gra, ciągle śpiewa, ciągle śpiewa... Tu niema takiej wody. Tu nie jest ładna ziemia...
Jest to ogromna horda barbarzyńców z rozmaitych stron przypędzona bezlitośnym biczem do podlaskich Wieprzowodów, w celu zatrwożenia wszelkich Polaków. Wyobrażam sobie czasami (w wolnych chwilach), że jestem inteligentnym rekrutem w zastępach Hamilkara, że wkrótce wola mojego pana popędzi mię, wespół ze stadem, na zdobycie wiosek kwitnących, gór niebotycznych, miast cudownych i marzę o tem, jak to będziemy grabić, ile serce zapragnie. Czyż podobna zacząć dysputę z jakimś reprezentantem szlachetnych Czuwaszów, dajmy na to, o tajnem, powszechnem i bezpośredniem głosowaniu, albo choćby o wolności prasy? Czy warto zawiadamiać go o istnieniu dobrej i pięknej nadwartości — wobec tego, że ten obywatel, przynajmniej cztery razy na tydzień, ma t. zw. mordę zbitą pięściami feldfeblów, praporszczyków, podporuczników i sztabs-kapitanów, a jednak z niewysłowioną radością wyje «ura!» — ujrzawszy pułkownika, który również może mu lada chwila zepsuć paszczękę. Cóż mogę powiedzieć tym barbarzyńcom ja, tęskniący za wyśnioną
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.