Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

owe dziesięć funtów pokrajesz na trzydzieści kawałków, a każdy kawałek na 160 części, to otrzymasz ten właśnie kęsek, który każdy ze współtowarzyszów w rocie, dzięki mnie, codzień przełyka. Takim kawałkiem «gawędziny» można zdobyć przyjaźń ludzką... mirabile dictu! Przestali na mnie patrzeć z ironią, nazywać mnie w oczy panyczem, a za oczy polaczyszką. Co prawda — zaimponowałem im oprócz tego wytrwałością w marszu, jazdą na welocypedzie (w narzeczu żołnierskiem sabieda) i oczarowałem sztukami gimnastycznemi. Czasami krztuszę się haniebnie paląc po koleżeńsku machorkę, — no, ale cóż począć? Powrót do siarkowodoru, dziegciu, machorki, słowem do natury, daje mi przynajmniej niejakie zadowolenie moralne. To zadowolenie moralne jest zapewne jedną z samo-obłud, jedną z pajęczyn, za pomocą których bezwiednie staramy się zatkać i zagoić wiekuistą ranę naszego serca, ranę ludzkości.
Tak. Obaczmyż teraz, jak wygląda dr. Wiłkin. Młodszym lekarzem w naszym pułku jest dr. Wiłkin. Jest to młody jeszcze człowiek, ale już zdeklarowany suchotnik w agonii i zdeklarowany «gorzki», jak mówią Rosyanie, pijanica w agonii. Warto go widzieć podczas rozmaitych rewizyj sanitarnych!...
Pewnego razu wieczorem ogarnęła mnie okrutna, ckliwa nuda. Koledzy junkrowie grali w karty, w szyby wiatr stukał i trzepał deszcz jesienny. Strzeliło mi do głowy nagłe postanowienie pożyczenia jakiejkolwiek książki, choćby medycznej od Wiłkina.
Poszedłem do niego. Leżał już w łóżku, a raczej w prochach i śmieciach starego siennika, nakryty szy-