nelem oficerskim. Dieńszczyk wpuścił mnie do izby niechętnie i stanął przy drzwiach w niepewności, jakby oczekiwał, że «dochtur» wyrzuci mnie za drzwi, bez żadnej zwłoki. Wiłkin podniósł głowę, patrzał na mnie błędnym wzrokiem z pięć minut i wyciągnął wreszcie rękę, podobną do badyla łopianu. Wskazał mi ruchem głowy miejsce obok siebie na łóżku (żadnych stołków nie było) i skinął na służącego, aby się wynosił. Skoro zostaliśmy sami, zapytał obcesowo:
— No i cóż tam, marzycielu? Źle wszystko idzie?
Zdębiałem nieco i poruszyłem się niecierpliwie.
— Dlaczego nazywasz mnie marzycielem, doktorze? — zapytałem z energią.
— Bo to z oczu widać — odpowiedział spokojnie.
— Nie rozumiem...
— Dajże pokój, młodzieńcze! Wiem ja dobrze, gdzie raki zimują... Rubel kopiejek czterdzieści na mięso dla sołdatów oddaje i pyta jeszcze: «A dlaczego nazywasz mnie, doktorze?»... Lepiejbyś poszedł za te pieniądze do jungfrau, — no, potem przyszedłbyś do mnie, to swoją drogą... Ja mam dobre serce... Może żłopniesz szklaneczkę?
— Ha, jeśli doktor masz gorącą herbatę...
— Herbatę? Kiełbaśniki tylko herbatę pijają. Wódki, mówię, szklaneczkę żłopnij! To jest najlepsze lekarstwo na wszelkie «Arkadye» i te rozmaite współczucia... Na mięso żołnierzom rubel czterdzieści!... Ładny kawaler w pułku! Filantropię zaprowadza, a, kto jego wie, może i samą komunę wystrychnie. Gadaj! Może ty, Jean Jacques, każesz nam wszystkim jednakową
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.