Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

czonej. Wzbraniałem się rozpaczliwie, demonstrowałem żółty guzik, buty i t. d., ale nic nie pomogło. Ujęty jego koleżeńskiemi uniesieniami, poszedłem.
Fiu-fiu! proszę pana, co za dom, co za ton, co za dywany... Panna — żeby nie powiedzieć za mało — anioł. Oczy, jak dwie gwiazdy zaranne, włosy zaplecione w jeden warkocz, dosięgają kolan, usta... bogowie! szanowni bogowie olimpijscy... Te usta zmuszają cię do marzenia o rzeczach żałosnych i smutnych, budzą w piersiach bezcelowe westchnienia i jakąś tęsknotę. Spojrzenie ogromnych szafirowych oczu przeraża cię, przenika, dręczy i uciska, jak namiętna, nigdy niesłyszana melodya... Każdy ruch głowy, obarczonej przepychem włosów, chwyta się twej pamięci i trwa w niej, niecąc tam ciągłą a dziwną rozkosz. Jest to jeden z tych tajemniczych kwiatów, o których poeta mówi, że zakwitają w miejscach samotnych, że są pięknością dnia, a noc kocha je, jak rosę. Jest to dziewica piękna, niby senne widziadło, czarująca każdym promyczkiem włosów, — no, i głupia, jak stołowa noga.
Kiedyśmy przyszli i ja zdążyłem zająć taką pozycyę, aby przedhistorycznymi epizodami mego uniformu oczu dam nie obrażać, wyszedł z gabinetu sam pan pomocnik naczelnika powiatu. Piękny to, tęgi i wykwintny mąż stanu. Wąs zawiesisty, ruchy co najmniej kapitańskie. Zwrócił się do mnie z niespodziewaną galanteryą i oświadczył, że i on był niegdyś farysem, czyli junkrem jakiegoś tam pułku. Ponieważ w rozmowie ze mną posługiwał się językiem rosyjskim, a pani i panna rozmawiały z Rogowiczem po polsku, zauważyłem, że jestem z pochodzenia Polakiem. Pan Kłucki uśmiechnął