pani? — rzekłem ze spokojem, gdyśmy się zatrzymali podczas pierwszej figury.
— Na szczęście jeszcze nie jest.
— Jeszcze i na szczęście?
— Tak.
— Nie rozumiem, jak można łączyć te dwa pojęcia.
— Bo pan może nie wie jeszcze, co to jest «mus».
— Nie mogę tego wiedzieć, bo takiego «musu» na ziemi nie ma.
— Jestem najstarszą w rodzinie — mówiła, jakby w celu obalenia mojego paradoksu — jest nas w domu ośmioro, ojciec ma bardzo małą pensyę.
— To i cóż z tego?
Spojrzała na mnie z łagodnością i jakąś żałosną ironią.
— Cóż z tego? — powtórzyła, jak echo.
— Sądziłbym, że lepiej jest nie wychodzić za mąż wcale, niż iść tak, «z musu».
— I za policyanta, panie... — powiedziała tak cicho, że ledwie dosłyszałem.
— Izmaiłow nie jest policyantem...
— Ale nim będzie.
Nadeszła nasza kolej i zaczęliśmy tańczyć. Podczas następnych figur zamieniliśmy jeszcze kilka zdań. Pamiętam, że powiedziałem:
— Czy panią zmuszają rodzice?
— Nie mówmy o tem, proszę pana.
— Niech pani lepiej opuści dom i pracuje na swoje utrzymanie!... — powiedziałem jeszcze jako filozof i zwolennik równouprawnienia. Szczerze mówiąc, głu-
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.