Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to uczciwa nie zarobi tyle, aby się wyżywiła i pomagała rodzinie.
— A... pomagała rodzinie...
— Tak, panie, dziękuję bardzo! Zadanie kobiety: — iść za mąż...
— Pewno. A jakże pan myśli chłopców pokierować?
— Do wojska huncwotów pooddaję.
Nie zdołałem zapytać się, na jakich warunkach huncwoty pana radcy oddane zostaną do wojska, skoro wstąpienie do szkoły junkrów wymaga ukończenia sześciu klas gimnazyalnych, — bo nagle w sali wszczął się gwałtowny łoskot odsuwanych krzesełek. Wszyscy obecni powstali z miejsc i szli z kieliszkami w ręku do solenizanta, pana Kłuckiego, aby go uścisnąć i wypić za jego zdrowie.
Przez chwilę miałem zamiar poprosić o głos i wydeklamować piękną mowę z wyliczeniem zasług pana Kłuckiego w dziedzinie wsiekania i wrażania unitom prawosławia, ale powściągnąłem ekstazę, ograniczając wybuch do trącenia kieliszkiem o kieliszek działacza, oraz do serdecznego życzenia: szanowny solenizancie! bodaj wino w twoim kieliszku przemieniło się na krew i łzy...
I na tem koniec dowcipu i nic więcej? — zapytasz może, kochany troglodyto. Nic a nic więcej, bo taki jest porządek rzeczy. Ale jeszcze chwileczkę cierpliwości. Wino było cienkie, siedleckie, a jednak zrobiło swoje. W sali wzmagał się gwar, ten nieokreślony, wesoły gwar, jaki cechuje pierwszy stopień podniecenia ogólnego. Tu i owdzie słychać było głośniejszą roz-