Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

mowę, albo srebrzysty, może o jedną oktawę za wysoki, śmiech kobiecy. Wznoszono przeróżne toasty. Nareszcie powstał siwowłosy, majestatyczny pan Koptiuchiewicz, nauczyciel gimnazyum w Białej, wykładający tam język i literaturę rosyjską, a nadto niemniej rosyjską logikę, który specyalnie przyjechał na imieniny naszego gospodarza — i drżącym od wzruszenia głosem wzniósł toast następujący:
— Piję za pomyślne, za szybkie, za skuteczne i zupełne zrusyfikowanie tego kraju! Niechaj ten toast obudzi w sercach naszych na nowo moc ducha, niechaj zapali bohaterską wytrwałość do pracy, do ciężkiego znoju, do twardej walki w imię świętej miłości naszej najdroższej ojczyzny i jasnej naszej prawdy! Niechaj zagrzeje tych, którzy wątpią i umocni upadających w szlachetnym trudzie.
Powiedziawszy takie słowo, patryarcha podniósł do ust kieliszek, przechylił go i wypił wino w sposób zupełnie zwyczajny, jakby spełnił tak niezwykły toast najzwyczajniejszą, dystylowaną gorzałką. Wszyscy zgromadzeni poszli za jego przykładem. Co za miny, co za miny! Jedni uśmiechali się dobrodusznie i łagodnie, inni przypominali osoby, którym ktoś niezręcznie wycina nagniotki, inni marszczyli czoło, jak ludzie kombinujący, jeszcze inni, a do tych i ja należałem zapewne, wytrzeszczyli oczy na podobieństwo ludzi uchwyconych mocno za kark i wyrzucanych za drzwi bez żadnego z ich strony przewinienia. Napisałem, że powstali i opróżnili puhary — wszyscy. Popełniłem maleńkie kłamstwo, bo nie powstał i nie pił jeden tylko człowiek: — Wiłkin. No — ale ten mizerny człeczyna