Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

aby stał pustką i aby ta ze wszech miar godna szacunku rodzina mogła wylegitymować się przed społeczeństwem z posiadania starych gratów, na których gość, szanujący swe zdrowie i dbający o przyszłość swoich potomków zaledwie po głębokim i statecznym namyśle usiąść ma odwagę. Pokój ten wyobraża salon. A więc: kanapa, fotele, na stole lampa, dwa oleodruki i t. d. Jest i fortepian. Może to nawet jest szpinet, bo już jakoś zanadto cienki, śpiczasty, chudy, i na bocianich nogach. Zresztą rozstrzygać nie myślę. Jeżeliby mi jednak ktoś chciał dowodzić, że na tym instrumencie nie grywano za czasów Franciszka Dyonizego Kniaźnina, — no — to gotów jestem zarzucić takiemu dyletantowi poprostu nieznajomość historyi i kultury! W kącie pokoju, pomiędzy szpinetem i kanapą stoi ogromny oleander. Biedny więzień! Przez długie dnie i noce zimowe tęskni za słońcem, upuszcza zeschnięty liść za liściem, niby żałosną prośbę o litość...
Wkroczywszy do salonu, zastałem towarzystwo złożone z panny Jadwigi, pani domu, pana, kilka pędractwa z ostrzyżonemi przy samej skórze czuprynami i w mniej lub więcej krótkich majtkach, a nadto z dwu knotów powiatowych. Są to młodzi mężowie stanu, na początek i chwilowo pełniący obowiązki kancelistów, panowie: Kyrewski i Pęcak. Przywitano mnie z gościnnością i posadzono przy samej pani domu. Widziałem ją już na balu, ale teraz miałem możność rozejrzenia się w tej osobie detalicznie. Bóg jej odmówił urody tak dalece, że ani tusza, ani płodność nie są w stanie zmusić cię do pamiętania o tem, że uroda u matki rodziny i gospodyni domu czczym i przemi-