Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/090

Ta strona została przepisana.

Potrzebny zaiste byłem na tej wizycie, jak pies w kręgielni! Zaczęło się pontyfikalne picie herbaty i udzielanie sobie nawzajem wiadomości, jakie ani jednego obywatela na całej kuli ziemskiej nie mogły nigdy zajmować, nie zajmują i zajmować nigdy nie będą. Na domiar złego młodzi powiatowicze nie są wcale miedzią brzęczącą, lecz są bez żadnej wątpliwości cymbałami brzmiącymi. Rozgrzeszam ich z tego, że nie będąc kosmopolitami, nie należą również do żadnego narodu, ani do polskiego, ani do rosyjskiego, ale nie mogę darować im jakiejś zupełnej bezklasowości. Co to jest za grupa? Przepisują litera za literą głupstwa, wymyślone przez zwierzchników, mają czuja i pragną stać się tak doskonałymi, jak pan Kłucki doskonałym jest, wiedzą bowiem dobrze, że wówczas «reszta będzie im przydaną».
Na umysły ich spłynął chrzest łaciny z wysokości klasy trzeciej i bierzmowanie dobrego tonu z mistycznych salonów, z salonów, których nigdy nie widzieli.
Mają jakiś swój, najśmieszniejszy kodeks światowy, podlegają przepisom nieznanego rytuału...
Usiłowałem zawiązać z nimi rozmowę, zachodziłem zdaleka, unikałem najstaranniej olśniewania ich jakimkolwiek gatunkiem wyższości, a jednak zdaje się, obadwaj obrażeni są na mnie. Ha, cóż począć? Niezbadanemi drogami zdąża Opatrzność do swoich celów... Po herbacie rozsunięto stolik i zmuszono mnie do odsiedzenia trzech godzin przy wincie.
Panna Jadwiga odegrała tymczasem na szpinecie «coś poważnego». Co to było — nie mnie nędznemu