Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Pierwszy raz ten płatny kontrolor swoich sióstr mówił do mnie ty.
— Ja zawsze piję z ludźmi honoru!
— Ot, to ja rozumiem! To po naszemu i po oficersku! A czemu to ty byłeś dotąd taki hardy, gadać z nami nie chciałeś? Nic dziwnego, że nam było przykro... Myśmy ludzie zwyczajni...
— Dosyć! — huknął tęgi Zubcow. — Będziemy pili na zgodę, przyjaźń i braterstwo! Od dnia dzisiejszego mówimy sobie ty. Dobrze? Chcesz?
— Czyliż możecie o to pytać? — rzekłem z przyprawnem wzruszeniem.
— Chcesz, Zych, grać w stukułkę? — cicho, prawie ze łzami w oczach, zapytał mnie Pociosek.
— Ależ nietylko w stukułkę... W samego czorta grać będę z takimi kolegami!
Biezdonyszkin wyszedł po wódkę, a my zasiedliśmy do tej głupiej gry.
Głupiej gry. Śmiałe a jednak niezupełnie ścisłe określenie, bo przecież przez dwa ostatnie miesiące ta gra zajmowała mi wszystek czas, wolny od musztry, snu i spożywania posiłku. Nietylko zabierała czas, ale zabierała myśli i uczucia, podobnie, jak wrzód absorbuje wszystkie władze cielesne na swą wyłączną korzyść. Grywaliśmy nieraz po całych nocach. Zdarzały mi się znaczniejsze wygrane i przegrane. Pamiętam, że raz wygrałem od Biezdonyszkina 15 rubli. I tak wesoło upływał czas. Karty, śledź, wódeczka, panienka, albo dla odmiany: panienka, wódeczka, śledź, karty. Poznałem prawie wszystkich młodszych oficerów, bywałem u nich, pozawiązywałem stosunki przyjaźni