Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

watele, zajęci roznoszeniem imbryków z kawą i tac z bułkami. Następnie zwróciły się na mnie oczy całego towarzystwa. Jedna z pięknych dam przyłożyła lornetkę i, pochlebiam sobie, nie żałowała podjętej w tym kierunku fatygi. Druga wprawdzie bez lornetki, ale za to szczegółowo, jak przez mikroskop, oglądała mnie od czuba do obcasów. Odrazu poznałem, że te smaczne kobiety są albo zawiedzionemi mężatkami, albo wdowami haniebnie stęsknionemi. Obiedwie po wypiciu kawy powstały od stołu i, ująwszy się wpół, poczęły spacerować dokoła gazonu. Prowadziły półgłosem następującą rozmowę:
Vois tu ce petit russe? quel beau gars! Est-il assez bien fait celui là?
Si... Mais quelle ampleur en pantalon!
— Rzeczywiście — cha — cha...
Et quel ravissant duvet à la lèvre... supérieure... ma foi, il est tout jeune!
Tu te trouves mal?
Pas le moins du monde! — plutôt, bien...
Oh, oui! celui te suffirait probablement?
Et à toi?
Oh! après toi, sûrement non...
Et avant moi?
— Daj pokój... Czyż to nie warto połowy życia?
Słyszałem urywki tego dyalogu w przerwach między jednem a drugiem zapytaniem samego dziedzica. Siwowłosy potentat rozpytywał mnie szczegółowo o warunki. Mówił licho po rosyjsku, ale usiłował kłaść akcenty na właściwych sylabach. Poznałem go odrazu: był na balu u pana Kłuckiego i grał w karty z puł-