mokratyczna, rozwój przemysłu?... Tak, tak... Stał człowiek na przyzwoitem stanowisku klasowem, a teraz zacznie brać w rachubę wyobrażenia i mgliste przeczucia bezklasowych chłopów... No! — ale słyszałem przecież na własne uszy wyrazy tych marzeń, tych tęsknych przeczuć i — do cholery! — łzy mnie duszą...
Musiałem gadać przekonywająco, skoro mi tacy ostrożni ludzie zaufali. Nie odrazu się to jednak stało. Stary najdłużej trzymał się nieufnie. Wpatrywał się we mnie wzrokiem bezczelnie badawczym, coś żuł, mruczał pod nosem, ciągle wspominał o pańszczyźnie i o darowaniu, wówczas nawet, kiedy młodsi już mnie przyjaźnie rozpytywali. Nareszcie zmiękł i on.
— Tak to, tak... — zamruczał. — Nie co innego se myślał i ten... Kościuszek. Znacie go?
Zasłaniając sobie usta jedną ręką, drugą wskazał na obrazek, wiszący nad łóżkiem w ciemnym kącie między świętymi bohomazami.
Z każdej zmarszczki pergaminowej twarzy dziada śmiał się ciągle figiel, a w oczach świecił jasny, przenikliwy rozum.
— My se ta sukmaniarze jesteśmy, a przecie swoję rzecz wiemy. Jużci jakby on był za dziesiątą granicę toto wygnał, toby teraz batami ludzi nie rżnęli.
Zacząłem się żegnać z tymi ludźmi i poprosiłem, aby mi dali kogoś, coby mi wskazał drogę do Wieprzowodów. Starzec zaczął wołać na wnuczka drzemiącego na skrzynce przy łóżku:
— Pietruś! słyszysz, Pietruś!
— Hy? — mruknął chłopak, przecierając oczy.
— Piutruś, chodzi tu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.