Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Nie znacie wy tam w Wieprzowodach córki jednego urzędnika z powiatu, Zapaskiewicza? Jadwiga jej na imię.
— Znam — odrzekłem.
— Najlepiej, jak co, — jej oddać. Więcej nie trzeba. Powiedzcie jej, że teraz jedna litera nie pójdzie i że Błażejowa w Drohiczynie. Więcej nic, tylko tyle: — teraz nie i Błażejowa w Drohiczynie. Ona ta już będzie wiedziała, co to znaczy.
— Nie wiem, czy się z nią będę mógł zobaczyć, bo wyszła za mąż.
— Za oficera?
— Aha.
— Ulina! — krzyknął do synowej, która w sieni z kimś rozmawiała — Ulina! Wydały Jagodę za tego bez nosa...
— Wydały... — westchnęła żałośnie ta kobieta, a za nią kilka jeszcze osób w sieni.
Szybko ich wszystkich pożegnałem i wybiegłem z tej chałupy. Wnuczek Pietrek dreptał obok mnie, aż na koniec wsi. Wskazał mi wąską drożynę na prawo i pędem wrócił do domu.
Była już pewno północ. Nieznana mi okolica leżała w mroku. Bielał tylko przede mną pas drogi na przestrzeni kilka kroków i niezmierzona mleczna droga na niebiosach. Zdawało mi się, że ciemność nietylko mnie otacza, ale idzie przeze mnie na wskroś, jak idzie przez wodę.
Miękkiemi, niewidzialnemi piórami swych skrzydeł dotykała każdej myśli i gasiła iskierki pociechy. I myśli rozprószyły się, a potem wsiąkały w bezgra-