Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/138

Ta strona została przepisana.
OBÓZ POD KRĘPĄ.
2 września.

Jak to dobrze mieć własny namiot, spać na dywanie i nie wystawiać ani kawałka grzbietu na sionce! Jeszcze nie wydychałem z płuc wszystkiego pyłu, jeszcze mię boli każda kość z osobna. I taki pan pochodzi wprost od Sarmatów, którzy pod Wiedniem i gdzieś tam jeszcze... Pędraki obrzydliwe — nie ludzie! Sławny nasz pułk wyruszył z Wieprzowodów 25 z. m. Pochód do Siedlec zabrał dwa dni czasu, a stamtąd na miejsce — okrągłe trzy. Szliśmy po sześciu w szeregu, jedną długą, nieskończoną szosą. Nie widziałem zupełnie okolic, które przebyłem. Za grzechy dowódców (a zapewne najosobliwiej sztabs-kapitanów) zesłał Pan Bóg takie gorąco, takie upały, jakich nigdy jeszcze nie doświadczono o tej porze w siedleckiej szerokości geograficznej. Żar leciał z nieba na ścierniska — na badyle kartofli, a przedewszystkiem na tę szosę przeklętą. Stąpanie całego pułku ludzi, kilkudziesięciu koni, ciągnących furgony, kuchnie, szpital i oficerskie wozy, wzbijało kurz nieprzejrzany i niesłyszany. Czapka, tornister, spodnie i buty towarzsza, postępującego tuż o krok przede mną, zlewały się z otaczającym kurzem tak zupełnie, że stanowiły tylko jak gdyby twardą, zbitą, skonsolidowaną bryłę tego samego żywiołu. W skąpem, szarem polu widzenia ciemnemi kresami znaczyły się jedynie lufy i bagnety karabinów. Ludzie szli jak automaty, a stękali jak bydło. Każdy z nas miał oczy zamknięte, a nos zupełnie zatkany barykadą pyłu, wskutek czego oddychał otwartemi ustami i otwie-