Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

rał je raz za razem. Doznawałem ciągle złudzenia, że gardło mi się rozdęło, że jest daleko grubsze, niż głowa, i że mi się w niem żyły lada chwila porozdzierają. W skroniach czułem nieznośny ból za każdym krokiem, jakby ktoś gibkim, cieniutkim, niklowym prętem chłostał mnie z całej mocy w te miejsca czaszki. W płucach literalnie wyczuwało się ziarna piasku, no, a w mózgu panował zamęt całkowicie waryacki. Koledzy moi nie szamotali się tak bardzo. Szli mniej więcej przykładnie, mdlał zaledwie jakiś czterdziesty, pięćdziesiąty. Za to «kurzą ślepotę» będą mieli w tym roku, zdaje się, wszyscy. Najłagodniejsze wzniesienie gruntu, najbardziej nieznaczne dźwiganie się drogi ku górze tak dalece powiększało fatygę, jakby się człowiek wdrapywał na stromą wyniosłość. Pot leje się strugami, rynnami, kanałami, wodospadami... Tornister odparza plecy, wskutek czego formują się tam grupy wrzodzianek, niesłychanie dokuczliwych; nogi bolą, człowiek cuchnie i uczuwa fizyczny, nieprzełamany wstręt do sąsiada; w ustach nie ma śliny, a język niby zeschnięta, chropowa drzazga obciera się o potrzaskane wargi i szorstkie dziąsła. Smugę szosy, wysłaną miękką i grubą na kilka cali warstwą pyłu, zakończoną po obu brzegach obrębem spalonej murawy, upiększają i urozmaicają tylko pryzmy tłuczonych kamieni i słupy wiorstowe. Pryzmy i słupy, pryzmy i słupy!...
Gdy daje się słyszeć odgłos kroków i turkotu furgonów, — to znaczy, że idziemy przez las.
Kto może, wytęża wówczas wzrok i przez zasłonę pyłu stara się przynajmniej zdaleka cień zobaczyć. Ale dostrzega tylko nikłe sylwetki figur, drzew i nic więcej.