upstrzonych pniakami. W środku błyszczał sztab, oczekując na przyjazd komendanta dywizyi. Sterczeliśmy tak, Bogu dzięki, ze trzy godziny. Dopiero około pierwszej ukazał się powóz od strony Sobolewa. Wtedy z kupki oficerów wyszedł ktoś błyszczący. Mignął na słońcu jego pałasz i jednocześnie, jak mogło ucho pochwycić, na całej linii rozległa się komenda podpułkowników. stojących przed szeregami na koniach: — prezentuj broń! Błyskawica, kiedy się wali z chmur na ziemie i wstrząsa posadami całych okolic, nie migoce tak jakoś strasznie, jak bagnety i lufy karabinów, w jednem mgnieniu oka sprezentowanych przez ośm tysięcy ludzi. No, — a przecież ce sont des «pustiaki»: ośm tysięcy ludzi... Jest to zaledwie jakby maleńkich rozmiarów manometrzyk olbrzymiego kotła, na którym stoi cała fabryka. Śpijcie spokojnie, szanowni panowie burżuje... To całe pole, ledwie okiem objąć się dające, podobne było do jakiegoś zwierza, okrytego «szczeciną ze stali», jak powiedział pewien «Byron z duszą rosyjską». Co do mnie, to z całą serdeczną otwartością wyznaję, że mi na ten widok «rura» czyli fantazya unteroficerska na amen zmiękła. Jeżeli kiedykolwiek uczuwałem pohop do zdrady, to wówczas właśnie. Biedna kanalia! Z nagiemi piersiami osłoniętemi przepoconą bluzą, ze zwiniętym kułakiem na tę ostrą «szczecinę»... Przygasły od pyłów fabrycznych wzrok jej musi spotkać się z tym błyskiem... Musi, więc i moja podnieta do zdrady, wyrąbując się przez bolesny strach i krwawy żal, szła coraz gwałtowniej.
∗
∗ ∗ |