Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

wewnątrz prawdopodobnie wskutek częstego zacinania zębów, policzki zapadły, skronie zżółkły zupełnie jak u starca. Niktby nie przypuścił, patrząc na mizerną postać tego młodziana, — gdyby, notabene, ktokolwiek miał możność oglądania jego mizernej postaci, — że on to właśnie usiłuje trwale wypełnić jednę z najtrudniejszych do wypełniania maksym życia: usiłuje patrzeć na cierpienia chwili obecnej ze stanowiska przyszłości.
— All-de-Baranie! — mówi do siebie Janek, — wypada ci wiedzieć, że zestawienie rzeczy diametralnie różnych wytwarza dowcip lub boleść. Zajmować się wytwarzaniem dowcipu w tym oto pawilonie jest, o ile mi się zdaje, rzeczą zbytkowną, — zajmować się wytwarzaniem boleści, — jest rzeczą szkodliwą — n’est ce pas?... «Nessun maggior dolore», jak powiedział Dante Alighieri, a może nawet sam Torquato Tasso. Otóż, wychodząc z tego, że tak powiem, założenia, powinieneś uspokoić się zupełnie, umieścić wygodnie «sphincter ani» na stanowisku przyszłości i patrzeć na chwilę obecną z pobłażliwością i spokojem. Zabijają cię, męczą, wyciągają z ciebie nerwy i żyły — to takie proste i naturalne i logiczne. Czy sprawiedliwie — to rzecz inna. Twoja wina, żeś się zbłąkał, jak ptak wędrowny nad głębiami oceanu, leciał długo bez tchu i odpoczynku... Cóż dziwnego, że teraz spadniesz i rozciągnie się nad tobą wieczne milczące oblicze przepaści? Któż ci zaręczył, że nie jest najwyższem dobrem, — według starej edycyi — «śmierć, sąd, piekło, niebo», a według nowej — «niepoznawalna?» Tam, po za pawilonem, taka wahająca się