Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

W stancyjce było znowu ciemno, zupełnie ciemno. Znać przespałem dzień cały do wieczora. Aptekarz tupał nogami, zapalając małą lampkę i mrucząc złowrogo. Wkrótce potem ukląkł obok swego łózka i zaczął odmawiać pacierz, wpatrując się nabożnie w swe surduty. Wymawiał wyraz za wyrazem głośno i dobitnie. Skończywszy, bił się w piersi pięścią i przejmująco smutnym, cichym już głosem szeptał:
— Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu, Boże, bądź miłościw...
Zmrużyłem oczy, udając, że śpię, pragnąłem bowiem uniknąć rozmowy z dziwakiem. On tymczasem wstał i zaczął spacerować na dwułokciowej przestrzeni niezajętej podłogi.
— Można nie udawać, że się śpi; widzę przecież dobrze, iż się nie śpi! Można się było wyspać przez cały dzień! Noc, godzina dziesiąta... Panna Jadwiga zapytywała podczas obiadu o stan zdrowia...
— Panna Jadwiga?
— To to! Ta sama, co ma trzydzieści tysięcy posagu, — zapiszczał falsetem.
Pospacerował znowu, stanął nade mną, przekrzywił na bok głowę, skrzyżował na piersiach ręce i zapytał:
— Racz mi pan oznajmić, kto... właściwie kogo mam szczęście gościć?
— Ja... to jest... jestem... nowelistą...
— Nie słyszałem. Cóż to za fach? Inżynier jaki nowomodny?
— Nie, literat.
— Li-te-rat! — przesylabizował i osiadł ze zdziwienia na łózki. Jeszcze też tu w Rymkach literatów