nie widzieli. W imię Ojca... Panie łaskawy, bo to tam pewno pan z gazetami się zna... musi pan wiedzieć, na jaki numer padła w ostatniem ciągnieniu główna wygrana na warszawskiej loteryi?
— Nie wiem; ja....
— Bo to, uważasz mój królu, ja od lat dziesięciu trzymam na wszystkich loteryach, jakie tylko istnieją!
— I wygrał pan dobrodziej?
— Ani stawki, ani szeląga! nigdy! Wygram zato jednorazowo dwakroć... he... he...
— Pan dobrodziej dawno już mieszka w Rymkach!
— Dziesięć lat. Ale zważ pan co za fatalność. Przypatrz się, ile tu losów przegranych... To mówiąc wysunął szufladkę stolika i z nagłem ożywieniem pokazywać mi począł różnej wielkości i barwy paczki losów loteryjnych, powiązane szpagatem:
— Oto nasza, warszawska, to brunszwicka, to saska, węgierska... i nic, utnij łeb, nic!
— Pan dobrodziej pragnie zdobyć znaczny kapitał, ażeby...
— Ażeby sobie kupić fraczek, wąskie niezapominajki i wyskakiwać po salonach — zaskrzeczał ze złością. — Wam jedno teraz w głowach wszystkim: znaczny kapitał... Używać, zajadać się i zapijać... wasze hasło! Ludzie znikli, jak kamfora, spodlało wszystko. Warto było dla takiej hołoty... niech was!... Widzę przecież, patrzę, obserwuję, macam: a nuż się okaże człowiek. Nic... jeden w drugiego! Taka młodzież, szlachta i nie szlachta... dżentelmeni w modnych frakach...
— Ale o co właściwie panu idzie?
— Pan nawet nie wiesz, o co idzie, ładny panie!
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.