Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

dawno widziane, piękne głowy kobiece z włosami osypanymi pudrem... Wśród nich przesuwa się i jej twarz... niezapomniana!...
Jadę oto sam jeden: Jadwiga została na zawsze na pięknym cmentarzu w Meranie!
Jak się to stało?... kiedy?... — Zachorowała niespodziewanie, kazano tam jechać...
I poczyna mi serce szarpać żal straszliwy, nieodegnany, natrętny, nieuleczalny, jak rana. Jadę, wskutek dziwnego kaprysu, jaki mną od chwili jej śmierci rządzi, aby zdać gorzką sprawę rodzicom, a raczej dlatego tylko, aby sobie dokuczyć lepiej wspomnieniem szczęścia.
Pełną go czarę wypiłem w ramionach tej istoty pięknej, dobrej i cnotliwej, którą kochałem niewysłowienie, żyjącą i czczę umarłą niepocieszonym żalem.
Oto te same biedne, samotne, stare topole przydrożne, oto dalekie fale lasu, wsie...
Zmrok zapadał, pogrążając wszystko, co wzrokiem objąć było można, w wielki żywioł błękitu. Minęliśmy wieś z chatami po strzechy zasypanemi śniegiem i rzucającemu na drogę snopy światła. Na zamarzniętych szybach rysowały się cienie głów i główek dziecięcych. Wigilia! Późno w nocy zajechałem do Rymek. We dworze było już ciemno, z czego rad byłem, pragnąłem bowiem odwlec przynajmniej o godzin kilkanaście spotkanie z rodzicami nieboszczki.
Postanowiłem przepędzić noc u Rzepkowskiego. Wdarłem się więc po znajomych, choć zawsze niebezpiecznych schodkach na piętro.
W pokoju Rzepy słychać było jakieś głosy pod-