powiedniej. Ładne czasy nastały! O wąsach jeszcze ani dudu, a już go podobno za nogi z pod ławy u Centkiewicza policya wywlekła. Taki go przecie nałóg ogarnął! Wyrzucili, szelmę, z klas — i słusznie. Parszywa owca... Całą szkołę mógłby do picia przyuczyć!
Pogarda, którą przytłukli go ludzie miała w sobie coś z kupy kamieni. Ilekroć usiłował dźwignąć się z pod niej, tyle razy doświadczał jak niezmiernym jest jej ciężar i upadał na nowo. Teraz przechodził całą drogę dawnej rozpaczy i tego czegoś, co zapewne mieli na myśli prawodawcy, wykonawcy i społeczeństwo, to jest skruchy i żalu. Tylko już teraz nie bolało to tak bardzo. Już to dawno przeszło i najgłębsze rany od najzłośliwszych uderzeń od dawna się zabliźniły. Tylko skutki ich, ukryte do dziś dnia trwały. Najwyraźniejszym z nich była bezradność.
Może zresztą niezaradnym był od urodzenia i opieka ludzka jedynie ten zły przymiot znieczulała i trzymała w stanie martwoty. Dopiero bowiem od czasu wypędzenia z gimnazyum stał się ofiarą rozwagi, która «czyniła go tchórzem» wówczas nawet, kiedy wcale nie doświadczał ucisku ludzkiej nienawiści. Rozwaga ta miała nadto wiele składowych części zabobonu i mistycznego zestawiania zjawisk odległych. Jakkolwiekbądź wkrótce po katastrofie udał się do prezesa Izby skarbowej i podał prośbę o przyjęcie go na pisarczyka biurowego. Wiedział dobrze, co ów prezes, ów wytrawny Moskal sądził o jego moralności, o konduicie «wypędka», którego palcami wytykało całe miasto, o postępkach siedemnastoletniego pijaka, wywłóczonego za nogi od jakiegoś Centkiewicza. Nie wiedział tylko
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.