Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

i które niczego nie są ciekawe, wskutek tego prawdopodobnie, że nie przypuszczają istnienia rzeczy ciekawych. Jedynym sfinksem, który niepokoi ich umysły przez rok cały — jest noworoczna gratyfikacya. Kapnie człowiekowi dziesięć rubli, czy nie kapnie? — oto jest jedyne, godne pałaciarza pytanie. Po za tą rozkoszną dywersyą — żadnych wzruszeń. Nawet młodość nie może ukazywać tego życia w odmiennych żywych kolorach. Nawet miłość jest tam tak martwą i skostniałą, jak inne myśli i uczucia. I w rzeczy samej czyż miłość żywa nie byłaby okrutną niedolą dla człowieka, pobierającego miesięcznie dwadzieścia rubli pensyi? Młodzian tamtejszy ożenić się może tylko ze starą i brzydką babą, jeżeli jest bogatą i wówczas jest, jak wiadomo, — głupcem, albo z młodą, piękną i ukochaną, ale szwaczką i wtedy jest, jak stwierdza mądrość wszystkich ciotek na ziemi, — głupcem.
W duszy Kubusia zrodziło się rozpaczliwe pragnienie: do Warszawy! Choćby przyszło ulice zamiatać, albo drwa rąbać — byleby mieć przynajmniej więcej gazet konserwatywnych do czytania, więcej twarzy do widzenia i więcej ulic do spaceru. I stał się cud. Oto jeden z kolegów Ulewicza, a wówczas już student medycyny w uniwersytecie warszawskim, dawał lekcye w domu wysoko postawionego urzędnika filii Banku państwa. Dygnitarz bywał liberałem w chwilach wolnych od pracy biurowej i od zatrudnień w przeróżnych komitetach towarzysko-społecznych, wyraźnie lub skrycie rusyfikatorskich. Lubił wtedy rozprawiać o bytności Boga i spierać się z młodym studentem o ową «duszę» i o owe «prawdy», oraz «hipotezy»...