Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż ty chory jesteś, czy co? Takiś strasznie mizerny!
— A tak, głowa mię troszkę boli...
Szyna obejrzał kuzynka od stóp do głów jednem ukośnem spojrzeniem i coś zmiarkował. Ujął go pod ramię i wprowadził do najbliższej kawiarenki. Kiedy usiedli w kącie izby i wyfiokowana «facetka» napełniała dwie szklanki  t. zw. białą kawą (a właściwie fusami rozmąconemi w mleku), co leci za odkręceniem kurka z jakiegoś ogromnego szaflika, oraz zaopatrywała każdą z tych szklanek w pewną wstrętną niemożliwość, wyobrażającą kożuszek śmietanki, — Szyna nachylił się i zapytał szeptem:
— Kubuś, — może ty straciłeś posadę.
— O już dawno...
— A teraz z czegóż ty się utrzymujesz? Przepraszam cię, że się pytam, ale tego... uważasz...
— Teraz... — zaczął młody człowiek i umilkł. Wargi mu zadrżały i dwie cienkie strugi łez puściły się po policzkach.
— Słuchaj-no, jakże to można! Czemuż ty nie pisałeś?... Tak przecie nie tego... Jedź do mnie na wieś! Posiedzisz, wyrestaurujesz się. Potem znowu pomyśli się o posadzie.
Ulewicz przymknął oczy, uczepił się rękami swego towarzysza i długo, bardzo długo nie był w stanie rozgiąć palców.
Dopiero zapach kawy i bułek skierował jego uczucia w inną nieco stronę. Szybko wypili podany napój i rozeszli się, naznaczywszy sobie godzinę spotkania na dworcu nadwiślańskim. Kubuś powrócił do