Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

swego lokalu, uprzątnął śmieci, związał łachmany w jeden tobół i ofiarował je wraz z łóżkiem i siennikiem złośliwemu stróżowi, jako znak i wyraz uczuć przyjaznych. Następnie udał się do mieszkania gospodyni domu i wręczył jej sumę należną za mieszkanie, a pożyczoną dopiero co od kuzyna. Przez cały dzień błąkał się po ulicach miasta, jak człowiek bardzo pijany. Widział ludzi, konie, pędzące powozy, domy, drzewa i cały zakres zmieniających się zjawisk, ale nie czuł się związanym z niczem, ani jedną myślą. Świat naoczny sprawiał na nim takie leniwe półwrażenie, jakie sprawiają na nas nędzne drzeworyty w starych książkach dla chłopców. Coś one tam wyobrażają, usiłują przypominać, ale co?... Świadome sądzenie spadło w nim do zera. Stała w jego pamięci jedna tylko idea: o siódmej być na dworcu. Trzymając tę myśl w mózgu, poszedł powoli z ulicy na ulicę, z miejsca odpoczynku na miejsce inne. Kilkakroć w ciągu dnia doznał dziwnego popędu: — upaść na twarz wśród zgiełku ludzkiego i wyłkać się, spłakać, ażby zwilgotniały, zmokły rozprażone kamienie, ażby pękła obręcz ściskająca myśli. Zjadł obiad mięsny, wypił później w cukierni, filiżankę kawy czarnej z likierem, około godziny czwartej znowu się posilił i już o szóstej był na dworcu. Kiedy się tam znalazł przez tę gnuśną i bezwładną niewiedzę, w jakiej trwał ciągle, przelatywać go poczęło od czasu do czasu elektryczne przerażenie: a jeżeli ten Walery wcale nie przyjdzie, jeżeli go się tym sposobem pozbył? Na kilka minut przed siódmą Szyna zjawił się w poczekalni i życzliwie ucałował Kubusia.
— Zobaczysz, stary, — wołał, — że nam będzie