czasem spadł na obudwu niespodziewanie list takiej ciotki Karoliny, jaka uległa w pamięci Kubusia zupełnemu przedawnieniu, a imaginacyi Walerego przedstawiała się w postaci dużego cienia w czepku i okularach. W liście było stanowcze żądanie, aby Kuba, nie zwlekając, jechał do siedziby owej ciotki i zapewnienie, że krewni, których w tamtej okolicy było pełno, zapraszają go wszyscy razem i każdy swoim dworem z całą gościnnością.
Kuba przypomniał sobie z goryczą potępiające go listy tych samych ciotek, kiedy najbardziej, najniezbędniej potrzebował rady i jakiej takiej opieki, ale machnął ręką i oświadczył Szynie, że ma chęć a nawet zamiar poznajomienia się z familią. Po głębokiem rozważeniu rozmaitych okoliczności, z tem postanowieniem związanych, uradzono, że pojadą obadwaj w wigilię dwu świąt, przypadających w najbliższym czasie. Owe dwa dni poprzedzały generalne rozpoczęcie żniwa we wszystkich folwarkach i stanowiły jakby chwilę ciszy przed burzą. Gdy nadszedł oznaczony dzień wyjazdu, Szyna załatwił hurtownie, przy pomocy Kubusia, wypłatę tygodniową, objechał folwarki, wydał rozporządzenia i kazał założyć parę koni do maleńkiej bryczki. Mikroskopijny chłopaczyna sterczał w kielni, Szyna sam powoził, siedząc z Kubusiem na przedniem miejscu. Wyjechali już nad wieczorem. Dzień był cudnie pogodny, lśniący tem łagodnem światłem, co zdaje się bić nawet z ziemi. Od Skakawek do Wrzecion, gdzie mieszkał Wincenty Wzorkiewicz, cioteczny brat Kuby, było sześć mil opętanych najbliższą drogą, którą puścił się Walery, omijając trakt bity. Jechało
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.