i przejrzysta, jakby wykrojona z mgły, a przecie żywa i wyrażająca coś strasznego, niby myśl o śmierci. Ta twarz ze spuszczonemi powiekami równo płynęła w powietrzu prosto do oczu Jakóbka i, kiedy miał z krzykiem przerażenia rzucić się Waleremu na szyję, rozpadała się w nicość, jak inne złudzenia.
Pod wpływem tych ułud wzroku doznawał zarazem przemiany i cofania się wyobrażeń aż do stanu ledwie dających się uchwycić pamięcią wrażeń dzieciństwa, aż do owego chaosu niezłożonych pojęć, kiedy bajka piastunki sprawia istotną rozkosz artystyczną.
Szyna rozpowiadał tymczasem o krewnych, dalekich kuzynach i ludziach, znanych Kubusiowi ze słyszenia zaledwie, z dawno zapomnianych legend familijnych. Opowiadał wybornie, ilustrując rzecz gestami i tonem, do czego przyuczył się, przebywając ciągle na otwartem powietrzu i w polu. Pokazywał tedy różnych dziadków stryjecznych i ciotecznych, których widywał, będąc berbeciem. Każdy prawie z takich służył w ułanach, albo w trzydziestym roku w krakusach, albo przynajmniej jakieś tam miał zajścia z Konstantym. Te opowiadania w sposób szczególny kojarzyły się w umyśle Kubusia z owemi figurami cieniów i nikłych świateł, jakie las przybierał. Zepsute i przeinaczone przez prostaka Szynę podania, świetne, pełne chwały i honoru uczynki «wojskowych», odznaczenia się w wielkich bitwach, wybryki dumy czy fantazyi — wszystek ten świat umarły, schowany w nimbusie legendy był dla Kubusia w owej chwili, jak piękny sen, czy zachwycenie, co raz się przed oczyma nędzarza przesuwa i przepada.
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.