Mimowoli Walery wstrzymał konie i zaczął przyglądać się zarysom budowli. Wtem muzyka ucichła i na balkon ktoś szybko wybiegł, a właściwie jednym susem wyskoczył, Ulewicz dostrzegł kształt głowy owej osoby, kiedy drzwi wymijała. Wydało mu się, że jest to młoda panienka. Osoba sparła się obiema rękami na balustradzie ganku i pochyliła nisko głowę, jakby pragnąc rozpoznać, czy zobaczyć przyczynę szelestu w wąwozie. Zdawało mu się również, jakoby wymówiła półgłośno jakiś wyraz. Wówczas głowa jej znalazła się znowu w najżywszym promieniu światła i włosy dziwnie zalśniły.
— No wiesz, że nie mogę zmiarkować... Czyżby to był Radostów?... — rzekł Szyna. Cmoknął na konie i wkrótce wyjechał z wąwozu na równinę wielkiego płaskowzgórza.
Kubuś nie mógł odjąć wzroku od sylwetki na balkonie, która nagle tak go zastanowiła, przejęła taką szczególną ciekawością, jakby zobaczył nowy, fantastyczny dziw lasu, co za pierwszem zmrużeniem oka zamieni się w gałąź, albo cień. Był niemal pewny, że całe to widzenie było śmiesznem urojeniem, po prostu grą nocy.
Wózek wtoczył się do alei lip, ciemnej jak krypta. Folwark wraz z oświetlonemi szybami przepadł w mrokach. Na końcu alei, drogi rozbiegły się w rozmaitych kierunkach. Lecieli tedy pierwszą lepszą, na chybił trafił, pośpiewując i z prostacka sadząc się na tłuste dowcipy. Po obudwu stronach drogi stały wysokie zboża. Kiedy bryczka zsuwała się w płytkie, wysłane pyłem wąwoziki, Kuba widział tuż nad swą głową
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.