Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

owych Wrzecionach. Wniesiono zaraz salaterkę z piękną potrawką cielęcą, półmiseczek z kartoflami i wskutek tego najciekawsze odpowiedzi przyjezdnych utonęły w sosie. Po kolacyi, przy herbacie nastąpiła chwila rozmowy, z konieczności sztywnej i nieszczerej, a wkrótce później wszyscy udali się na spoczynek. Jakób nocował z Szyną w dużej izbie jadalnej. Posłano im na dwu szerokich sofach, które tam stały. Młody jegomość był rozmarzony wrażeniami, jakich dnia tego doznał.
Długo nie mógł zasnąć. Z rękoma wsuniętemi pod głowę leżał na posłaniu bez ruchu i wpatrywał się w otwarte okno, widzialne w grubej ciemności, jako szary prostokąt. Z zewnątrz szły szelesty i niepochwycone głosy nocy letniej na wsi, które tak skłaniają do marzeń, gdy się jest młodym i gdy się ze wszystkich sił pożąda życia. Przejażdżka ta była dla Ulewicza po wszystkich nędzach warszawskich czemś absolutnie nowem i bardzo rozkosznem. Usypiał wśród marzeń nieziszczalnych, niedorzecznych i pragnień namiętnych, a bezcelowych, które są niby fizycznem rozrastaniem się duszy człowieka.


∗             ∗

Wzorkiewiczowie z wielką gościnnością zatrzymali u siebie Jakóba na czas nieograniczony. Szyna sam nazajutrz wieczorem do Skakawek odjechał.
Zaraz następnego dnia Kubuś począł tęsknić za kawalerskim żywotem, spędzanym w gościnie u Walerego. We Wrzecionach musiał się krępować i znosić cierpliwie, a nawet z przybranym uśmiechem radości,