Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

tego człowieka, gdy go zwolna wykwintna bryczka omijała, Kuba poznał, że ma przed sobą nędzarza wysokiej próby. Twarz zielono-biała w największym upale, «nasus acutus», usta spieczone żarem wewnętrznym, obwisłe ramiona i te oczy, to spojrzenie!... Gdy już został w tyle za plecami Wzorkiewicza i jego żony, nadobnie tkwiących na głównem siedzeniu, żydzina podniósł głowę i począł z wielką pokorą, z paroksyzmem pożądania dopraszać się czegoś od Kuby gestami i zagadkowymi znakami. Znaczyło to, że chce nieznacznie przyczepić dyszelek swego wózka do bryczki i błaga o sekret. Cała głębia duszy Ulewicza drgnęła. Wydało mu się znagła, że to on tam idzie, ciągnąc wózek, że to jego tam, za bryczką, bolą nogi, ramiona i serce, że to jemu samemu dolega ciężar beczki ogórków z soporem i nadmierny ciężar życia. Twarz Kuby skrzywiła się z żalu i oczy mgłą zapłynęły. Podniósł ręce i wymamrotał do żyda jakieś wyrazy, jakieś dźwięki bez treści i sensu. Wzorkiewiczowie parsknęli śmiechem, spostrzegłszy tę zabawną mimikę. Kuba zaraz oprzytomniał, zawstydził się i zaczerwienił tak, że mu mało krew nie trysnęła z uszu. Chciał wytłumaczyć przyczynę swego wzruszenia, przedstawić wysiłki nędzarza, ale miało to taki skutek, że barczysty furman śmignął Abrahama Machtyngiera batem przez plecy. Bryczka potoczyła się raźniej.
Z za ostatniego ramienia góry widać już było kościół. Jaskrawo czerwieniła się jego dachówka pośród wielkich drzew i przeglądały ściany białe. Dokoła muru, opasującego cmentarz roił się, podawał naprzód i cofał, mienił kolorami i bełkotał ogromny tłum ludzki.