Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/226

Ta strona została przepisana.

tego pokoju. Wiem dobrze, że pana, jako gościa, posłucha...
Kubuś stracił pewność w nogach i przytomność umysłu w sposób opłakany. Wiercił w palcach serwetę i uśmiechał się niedowcipnie.
— Mówię panu — zrób to z łaski swojej, gdyż inaczej ta koza stamtąd nie wyjdzie.
Ulewicz wstał i nieśmiałymi kroki zbliżył się do drzwi sąsiedniego pokoju. Właściwie mówiąc, był bardzo wdzięczny staremu. Zobaczywszy pannę Teresę, siedzącą przy oknie z głową opartą na rękach, zapomniał z kretesem o komizmie tej całej sceny i wszedł do dziewiczego pokoiku. Schyliwszy się nad płaczącą panienką, wyrzekł:
— Niech pani nie płacze... Cóż to pomoże... Na litość...
Podniosła głowę i spojrzała na niego przez łzy, stojące w źrenicach.
— Ach, jak mi przykro, jak mi przykro! — westchnęła. — Ten obrzydły stary tak pana przyjmuje! On to na złość... ja wiem... Co pan sobie o mnie pomyśli? Jeszcze pan gotów posądzać mię o co złego...
— Co ja mogę pomyśleć, o co panią posądzać? — rzekł szeptem, schylając głowę jeszcze niżej. Któżby tam zwracał uwagę! Niech pani przyjdzie do stołu...
— To on znowu zacznie...
— Co tam! Niech sobie... Za to o całe pół godziny dłużej...
To zdanie tak prosto i prędko biegło z głębi jego serca, że ledwo zdołał powstrzymać się od wyrzeczenia w całości myśli tyle śmiałej.