Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

dobizny tego przewrotu moralnego, jaki się w nim teraz dokonywał. Ale tamto było tylko cieniem... Teraz dopiero naprawdę wychodził ze starych łachmanów i porzucał je bardziej, niż ze wstrętem, bo z poczuciem zupełnej niemożebności do ich powrotu. Własne istnienie pośród tych drzew, w tych polach, gdy naokół stały piękne, pachnące kwiaty, zwarzone upałem, daleka przestrzeń, rozwidniona w owej chwili tak wspaniale, wszystko, co z istotną rozkoszą i czułą miłością obejmował oczami — wydało mu się tak dziwnem, tak niepojętem, tak cudownem! Na żadnym utartym pewniku, na żadnem wytłómaczeniu, na żadnej odpowiedzi — co to jest to wszystko i dlaczego — umysł jego nie mógł spocząć i cała dusza usiłowała wydrzeć się z samej siebie, ażeby i siebie i cały ten cudowny byt pojąć.
Wtem na balkonie ukazała się panna Terenia. Spostrzegłszy go, kiwnęła głową i zaraz powróciła do mieszkania. Po upływie chwil kilku była już w ogrodzie. Zbliżając się do Jakóba, miała na ustach uśmieszek niewinnej kokieteryi, który widać było tak wyraźnie, jakby był pierwszem kłamstwem, plamiącem te usta. Dopiero gdy stanęła na tej samej uliczce, Kuba zauważył, że ma na sobie inną suknię, koloru wody i z materyi lśniącej, migotliwej i pełnej łagodnych cieniów, jak przezroczysta woda. W tym nowym stroju szyja jej była odkryta i stokroć lepiej spostrzec się dawała przecudna harmonia ramion, piersi i okrągłej kibici. W miarę jak się zbliżała, Kubusia owiewał ogień zachwytu. Gdyby ktokolwiek z ludzi zmusił go w tej minucie do odwrócenia głowy i do zgubienia