Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

Kubuś udał się na spoczynek, Wzorkiewicz był już w łóżku i czekał tylko na jego przybycie. Młody jegomość rozebrał się szybko i rzucił na posłanie. Zamykał z mocą powieki, żeby usnąć coprędzej. Chciał, żeby ta noc, co go dzieliła od poranka i od widoku ukochanej minęła, jak mgnienie powieki. Serce jego zamierało z niecierpliwości i z tęsknoty. Jakże niezmiernie długiemi były chwile tej nocy! Im uparciej zmuszał się do snu, tem mocniej przekonywał się, że wcale nie uśnie. Liczył zwolna, przepowiadał sobie tabliczkę mnożenia, dzielił duże cyfry w pamięci... Co chwila przenikała go nawskróś słodycz pewności, że to ona sama jest tutaj, w domu, gdzie tyle już nocy przemyślał o niej, gdzie tyle razy usiłował ją cudem zobaczyć. I teraz znowu wytężał wszystką imaginacyę, aby ją uprzytomnić sobie, zobaczyć choć jeden jej uśmiech...
Zegar wydzwaniał kwadranse i godziny. Wybiła jedenasta, później kwadrans, dwa, trzy... Wzorkiewicz usnął zaraz, jak tylko świeca zgasła. Do sąsiedniego pokoju, gdzie spała pani Natalia, drzwi były uchylone i słyszeć się dawał w ciszy równy oddech śpiącej.
Kuba usiadł na posłaniu, narzucił na ramiona kurtkę i długo tak pozostawał bez ruchu. Opanowała go myśl po prostu desperacka: przejść na palcach przez pokój pani Wzorkiewiczowej, wejść do bawialnego, pochylić się nad śpiącą Terenią i cicho, cichutko ucałować jej włosy, które leżą na poduszce i zwieszają się długiemi pasmami. Rozkoszne jakieś porywy miotały jego uczuciami i nosiły je, dokąd chciały. Słodkie łzy szczęścia płynęły po jego twarzy, a poza tem wszyst-