Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem wzmagało się zimno decyzyi, której nie był już w stanie opierać się dłużej. Wstał — i boso, ubrany tylko w nocną bieliznę, poszedł na palcach. Pchnął lekko pierwsze drzwi, przez chwilę posłuchał uważnie, czy kuzynka Natalka śpi mocno, a słysząc jej oddech i chrapanie Wzorkiewicza, przeszedł prędko przez pokój, nacisnął klamkę drzwi prowadzących do salki, otwarł je bez szelestu i stanął, znowu nasłuchując. Wtedy dopiero przyszło mu na myśl, że nie wie, na którem posłaniu śpi p. Terenia. Bał się poruszyć z miejsca, gdyż niezbyt wyraźnie słyszał oddechy wskutek bicia serca i szumu w uszach. Jak kleszcze chwyciło go przerażenie na sam przebłysk myśli, że Tugendka nie śpi i że go już widzi. Stał tedy bez ruchu, jakby stopy jego gwoździami były do podłogi przybite. Po upływie niejakiego czasu usłyszał oddechy obudwu panien. Nadaremnie łamał sobie teraz głowę nad sposobem odróżnienia pościeli Tereni od pościeli tamtej. Wytężał oczy, chwytał uchem oddechy... Nagle błysnęła mu szczęśliwa myśl. Przypomniał sobie, że Terenia miała na nogach pantofelki, a p. Tugend skórkowe trzewiki. Niewiele myśląc, podszedł do sofy najbliższej, zaciął zęby i schylił się przy posłaniu. Macając ręką po podłodze, ujął za miękki pantofelek. Serce jego zdławiła straszna boleść...
Kiedy tak stał nisko pochylony, panna Terenia usiadła na posłaniu. Wyciągnął rękę i objął nagie jej ramię.
— To ty? — wyszeptała głosem cichym, jak szmer. Dotknęła jego włosów, a potem zarzuciła mu ręce na szyję i upadła na poduszki.


∗             ∗