Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

samej wszystko to się stało, czy ta bogini, której postaci nie zdołałby wyśnić nawet w rozpasaniu zmysłów, była tyle razy jego namiętną i posłuszną kochanką. Czy te miłosne przygody nie były omamieniem, widzianem w chwili obłędu? Wszystko było, jak dawniej: to, co poprzedzało chwilę wyjazdu z Warszawy z tem, co ma nastąpić za powrotem, łączyło się w jego wyobraźni, jak dwa ogniwa żelaznego łańcucha, okrutnego, jak kajdany, zapowiadające cierpienia te same i niechybne. A między jednym a drugim prętem żelaza — ściele się to łoże rozkoszy zaiste nadziemskich, to doskonałe szczęście, w którem niema miejsca ani na jedną sekundę smutku, ani na jedno żałosne westchnienie, ta miłość, bez której i po za którą całe życie byłoby jednym głupim bólem.
Za parkiem, wśród pól i łąk, ogołoconych teraz z traw i zboża — widać było wyraźnie drogę, prowadzącą w stronę Wrzecion. Niejednokrotnie Ulewicz puszczał się tą drogą i brnął wiorst parę, nie mogąc odmówić sobie ulgi w smutnych rozmyślaniach, jaką ta wędrówka w stronę Tereni wywoływała. Z tych przechadzek wracał na folwark późno i, unikając rozmowy, szukał znowu samotności, albo udawał, że śpi i całemi godzinami leżał na łóżku bez ruchu. Szyna był widocznie nieco znużony tą zmianą jego usposobienia. Wyjeżdżał tedy na folwarki, do miasteczka, grał w karty z akcyźnikami, albo wałęsał się wśród pól na koniu.
Owego popołudnia, kiedy Kuba łaził po parku i przyglądał się orce, a Szyna był «na gorzelni», — przed dom jego zajechał p. Wzorkiewicz. Wylazłszy