Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

ze szlachecką godnością i fachową ignorancyą «zajmującym się krawieczyzną» w mieście gubernialnem. Ulewicz nie mógł wytłómaczyć swemu kuzynowi dość jasno przyczyn zwłoki, to też podsunął mu naprędce pierwszy lepszy wymysł, aby tylko indagacyi uniknąć.
Wzorkiewicz z wielkiem współczuciem ofiarował do jego rozporządzenia swoje konie i gotów był zabawić w Skakawkach ze dwa dni, byleby już wyjazdu nie odwłóczyć. Przybył w celu oddania Szynie wizyty, a otwarcie przyznawał się, że rad popatrzy z boku na wielkie gospodarstwo i przefiltruje nieco mózgownicę. Kubusia ta jego ofiarność jak nożem przeszyła. Należało jechać i to nazajutrz rano! Należało wracać i znowu znaleść się na kamiennych ulicach, gdzie tak łatwo umrzeć i gdzie, wśród tylu tysięcy ludzi, ani jeden człowiek, oprócz człowieka-stójkowego i człowieka-reportera, nie zatroska się o tego, ktoby umierał. Co najstraszniejsza, na tak niezmierną odległość trzeba było oddalić się od Tereni! Jeszcze raz jednak odwołał się do swego honoru, jeszcze raz powiedział sobie, że Terenia jest jego ofiarą, że powinien ją pojąć za żonę... Zmusił się tedy do radosnego uśmiechu i zaczął pakować swoje manatki. Nadjechał właśnie Szyna i z drobnoszlachecką emfazą jął podejmować swego gościa. Przy herbacie Wzorkiewicz wspomniał o wyjeździe Kuby.
— To ty jedziesz? — zawołał Szyna.
— A tak... jutro...
— Cóż za pośpiech? Nic pilnego! Posiedź jeszcze u mnie...
— Ale! Jemu pilno, — rzekł z uśmiechem Wzorkiewicz. — I tak się dziwię, że wytrzymał tutaj aż dotąd.