i czarne kartofliska, okryte białem szkliwem wilgoci. Duże krople wody, zupełnie podobne do kulek żywego srebra, ciężko leżały na włóknach jesiennej pajęczyny. Gdzieniegdzie stały obok drogi rzędy wysmukłych brzózek z korą białą i miotłami nagich już prętów, do których przytulał się ostatni, mały, żółty listeczek, — gdzieniegdzie czerwieniła się zdaleka swymi koralami jarzębina, a na niej świergotały stadka jemiołuchów z różowemi podgarlami. Gdy wózek z turkotem nadjeżdżał, ptaszyny zrywały się gromadnie i, niby płacząc, rzucały się w mgłę. Za każdym razem Ulewicz przeprowadzał je wzrokiem i smutnemi myślami, które były podobne do jednostajnych strof poezyi. Lećcie, — myślał, — ptaszyny różowe, daleko, daleko, daleko... Jest za jej oknem piękne drzewo jarzębiny. Może ona, gdy was zobaczy, przeczuje, że wy odemnie lecicie, różowe ptaki... Świergoczcie, że ją kocham i że tak mi żal...
Konie szły dobrego kłusa, lekki wózek wartko pomykał po twardym gościńcu. Stałym jego ruchem, stukiem kopyt i drżeniem podsycały się myśli, oderwane od rzeczywistości i uczucia, daleko błądzące. Na przedniem siedzeniu sterczał nieruchomo duży kadłub furmana. Był to mężczyzna wielkiego wzrostu, z twarzą poważną i piękną. Od dawna służył u Wzorkiewicza i cieszył się szacunkiem wszystkich osób, należących do tej rodziny. Woził on Kubę kilkakroć z Wrzecion do Radostowa, — a teraz przypomniał mu żywo tamte chwile. Każdy sznurek na jego płaszczu liberyjnym, kształt jego głowy i czapki, kolor włosów i uśmiech — kojarzyły się we wspomnieniach Kuby ze słodkiemi myślami, od których oderwać się nie było
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.